• Parafialna Wspólnota Modlitewno - Ewangelizacyjna św. Bogurodzicy w SkoczowieParafialna Wspólnota Modlitewno - Ewangelizacyjna św. Bogurodzicy w Skoczowie
  • Parafialna Wspólnota Modlitewno - Ewangelizacyjna św. Bogurodzicy w SkoczowieParafialna Wspólnota Modlitewno - Ewangelizacyjna św. Bogurodzicy w Skoczowie
  • Parafialna Wspólnota Modlitewno - Ewangelizacyjna św. Bogurodzicy w SkoczowieParafialna Wspólnota Modlitewno - Ewangelizacyjna św. Bogurodzicy w Skoczowie
  • Parafialna Wspólnota Modlitewno - Ewangelizacyjna św. Bogurodzicy w SkoczowieParafialna Wspólnota Modlitewno - Ewangelizacyjna św. Bogurodzicy w Skoczowie
  • Parafialna Wspólnota Modlitewno - Ewangelizacyjna św. Bogurodzicy w SkoczowieParafialna Wspólnota Modlitewno - Ewangelizacyjna św. Bogurodzicy w Skoczowie
  • Parafialna Wspólnota Modlitewno - Ewangelizacyjna św. Bogurodzicy w SkoczowieParafialna Wspólnota Modlitewno - Ewangelizacyjna św. Bogurodzicy w Skoczowie
  • Parafialna Wspólnota Modlitewno - Ewangelizacyjna św. Bogurodzicy w SkoczowieParafialna Wspólnota Modlitewno - Ewangelizacyjna św. Bogurodzicy w Skoczowie

 

Jak kształtowało się moje powołanie - Ula 

Jezus uwolnił mnie z nałogu - Mirek

Pan Bóg uzdrowił relacje z moim ojcem - Basia

Poddałam się woli Boga - Ania

Uzdrowienie - Ala

Uwolnienie - Anika

Spotkanie z chirurgiem nie było potrzebne - Karol

Świadectwa z zesłania Ducha Świętego 2011

Dla Pana Boga każdy człowiek jest ważny - Dorota

Chciałam powiedzieć co daje wiara

 

 

Jak kształtowało się moje powołanie - Ula 

         Chcę wam powiedzieć o tym, jak współpracowałam, a czasami nie - z Panem Jezusem odnośnie mojego powołania. Właściwie o powołanie pytałam Pana Jezusa od czasów studiów. To był okres, kiedy miałam więcej czasu i dużo się modliłam. Zaczęłam też korespondować z siostrą ze zgromadzenia zakonnego i wtedy stwierdziłam, że moim powołaniem jest powołanie zakonne. Przez dwa lata byłam o tym przekonana. Pamiętam, że to był naprawdę piękny czas, że bardzo się wtedy przybliżałam do Pana Boga, czytałam codziennie Jego słowo, uczyłam się  innej, głębszej modlitwy.

         Trudny dla mnie był okres wtedy, kiedy skończyłam studia, bo powiedziałam sobie i Panu Bogu, że ten czas studiów będzie takim sprawdzianem, czy to powołanie jest rzeczywiste, że kiedy je skończę, to zdecyduję. Kiedy więc skończyłam studia stwierdziłam, że jednak nie mam powołania do zgromadzenia zakonnego. To był bardzo trudny moment, nie było mi wtedy łatwo dlatego, że nie wiedziałam, czego Pan Bóg chce ode mnie i nie wiedziałam też czego ja sama chcę od życia. Nie czułam powołania do żadnego stanu, ani zakonnego, ani małżeńskiego, a stwierdziłam, że powołania do samotności nie ma.

         Poszłam na kurs „Filipa”, zaczęłam chodzić do naszej wspólnoty i wiem, że to naprawdę jest niezwykły dar, chyba dla każdego. Ja mam taką nadzieję, że właśnie dzięki wspólnocie nie stałam się rozgoryczona, nie stałam się jakaś stetryczała, ale jednak to pytanie o moje miejsce ciągle wracało. Zadawałam je Panu Bogu nieraz bardzo rozpaczliwie.

         Wtedy odkryłam najważniejsze moje powołanie. Jest nim powołanie do miłości. Odkryłam też, co było niesamowitą radością, że moim powołaniem jest również powołanie do ewangelizacji. To było dla mnie bardzo cenne. Znalazłam swoje miejsce, ale mimo wszystko ciągle pytałam, ciągle byłam bardzo niecierpliwa.

         Trzy lata temu, kiedy byłam na tej płaszczyźnie bardzo niespokojna i wręcz bliska załamania usłyszałam proroctwo, które zachęciło mnie do tego, żebym trwała w moim powołaniu i dziękowała za nie. Wtedy ułożyłam sobie taka modlitwę, którą zapisałam. Przeczytam wam fragment: „Panie Jezu, zrozumiałam, że cierpienie, przeciwności, moja samotność są drogą do zbawienia. Dlatego chcę je doświadczać świadomie. Dziś chcę Ci ślubować owocne życie w stanie, w którym żyję, w samotności. Chcę samotność przeżywać w radości, pokoju i akceptacji. Pomóż mi Maryjo trwać w moim postanowieniu”. Tę modlitwę odmawiałam codziennie, a zwłaszcza powtarzałam ją sobie, kiedy było mi trudno, kiedy znowu wracały takie myśli odnośnie mojego życia i jego sensu.

          Najważniejszym momentem, który przyczynił się do uzdrowienia moich relacji z Bogiem i do przyjęcia Jego planu wobec mojego życia była msza, którą tutaj przeżywaliśmy razem. Msza ze stycznia 2003 r. Temat przewodni tej mszy brzmiał: „Przekrocz samego siebie”. Wtedy Pan Jezus bardzo poruszył moje serce i  mnie uzdrowił przez proroctwo: „Oto czynię wszystko nowe w twoim życiu. Nie lękaj się niczego, zaryzykuj dla mnie, oddaj Mi swoje życie, oddaj wszystko, co masz, oddaj wszystko to, co czynisz i kim jesteś”. To było niesamowite, bo rzeczywiście Jezus dał mi wielką siłę i łaskę. Wiem, że to była tylko i wyłącznie Jego łaska, a nie jakaś moja wola, że rzeczywiście uczyniłam to bez stawiania Mu jakichkolwiek warunków. Dopiero wtedy, po roku odmawiania codziennie modlitwy, która była modlitwą bardziej mojej woli, ale jeszcze nie serca, przyjęłam moją samotność i zaczęłam widzieć wręcz pozytywy tego stanu, w którym jestem. To, że mam więcej czasu dla wspólnoty, że mam więcej czasu dla bliskich, że mogę robić różne rzeczy, których nie może robić osoba zakonna, czy też osoba będąca w małżeństwie.

           To był styczeń 2003. Wiecie co się stało w bardzo niedługim czasie? Miesiąc później losowaliśmy świętych, patronów na rok i ja wylosowałam św. Zachariasza i św. Elżbietę wraz modlitwą: „Św. Elżbieto i Zachariaszu, uproście mi łaskę, abym umiała żyć w moim małżeństwie, świadoma, że jest to uświęcona droga do Boga, który wszystko daje nam we właściwym czasie”. To było niesamowite, bo ja wtedy odkryłam moje powołanie do małżeństwa - jeszcze nie wiedząc, kto będzie moim wybranym i zaczęłam się bardzo intensywnie modlić o to, bo wcześniej się nie modliłam.

           Już w marcu zaczęłam chodzić z Karolem. Było to od dnia św. Józefa, naszego ukochanego świętego i teraz przygotowujemy się do sakramentu małżeństwa.

           Chcę wam powiedzieć na zakończenie, że naprawdę z Panem Jezusem wszystko ma sens i wszystko jest piękne i takie staje się, kiedy przyjmujemy Jego plan wobec naszego życia - choćby nawet wydawał nam się strasznie pogmatwany. Chwała Panu!

do góry

Jezus uwolnił mnie z nałogu - Mirek

            Mam na imię Mirek, jestem żonaty i mamy dwójkę dorosłych dzieci. Nasze małżeństwo trwa już jakiś czas. Na początku mieszkaliśmy razem z rodzicami mojej żony, prowadziliśmy gospodarstwo rolne i wspólnie dbaliśmy o dom.

           W pewnym momencie przyszły trudne chwile w naszym życiu. Najpierw syn miał bardzo poważny wypadek samochodowy. Całe szczęście, że przeżył, a za dwa miesiące mój teść poniósł tragiczną śmierć. Wówczas na mnie spadł cały obowiązek radzenia sobie z tą trudną sytuacją i zamiast wspólnie z rodziną rozwiązywać wszystkie codzienne sprawy, zacząłem opuszczać dom szukając porad i rozwiązywania problemów w towarzystwie kolegów i mojego największego towarzysza ALKOHOLU, który zaczął odgrywać w moim życiu pierwszoplanowe role do tego stopnia, że bez niego nie umiałem podejmować ważnych decyzji.

           Niestety moje nawyki chodzenia swoimi drogami stały się potem przyczyną kłótni z moimi najbliższymi, przez co coraz bardziej oddalałem się od najbliższych szukając własnej prawdy, w czym skutecznie dopomagał mi alkohol.

           W latach, kiedy moje dzieci kończyły szkołę i wchodziły w wiek dorastania to ja umiałem im tylko dyktować, co mają robić nie mając czasu, aby z nimi spokojnie porozmawiać, być, wesprzeć ich radą, albo wysłuchać. Tak samo było z żoną, już nie byliśmy razem. Zostałem na własne życzenie sam i jeszcze miałem do wszystkich pretensje, że nikt mnie nie rozumie i nikt nie kocha. Nawet do Boga miałem pretensje, dlaczego tak się dzieje i kłóciłem się z Nim.

           W trzy lata później próbowałem naprawić to, co zepsułem obiecując żonie i dzieciom, że kończę z piciem. Rzeczywiście na nowo zacząłem być z rodziną rezygnując z życia poza domem. Trwało to około roku, kiedy zacząłem znowu wracać do domu nietrzeźwy i w dodatku samochodem. Tego już było za wiele. Żona postawiła mi warunek, jeżeli nie przestanę pić lepiej żebym opuścił dom i żył sobie po swojemu.

           Właśnie w tym dniu JEZUS był ze mną, bo nie dopuścił, abym zniweczył swoje życie. DUCH ŚWIĘTY dał mi  impuls, abym jeszcze raz dostrzegł swoją nędzę i zapragnął zmiany życia. Zamiast więc szukać nowego mieszkania poszedłem do spowiedzi, po której wróciła nadzieja na nowe życie. Później sprawy potoczyły się lawinowo.

           Bóg postawił na mojej drodze osobę, która w ten sam dzień przedstawiła mi plan ratunkowy – pójście na leczenie odwykowe. Podała mi adres ośrodka i dodawała otuchy, żebym zaufał Bogu i ludziom, którzy przeszli tę drogę i teraz są szczęśliwi.

           Rozpocząłem terapię. Zacząłem iść za przykładem ludzi, którzy wcześniej przebyli te drogę, co ja. To oni byli dla mnie świadectwem, że Jezus jest ich Panem i Jemu oddali swoje grzechy i zniewolenie od alkoholu i całe swoje życie. Uwierzyłem, że Jezus umierając również z moim nałogiem i grzechami przez zmartwychwstanie na nowo pozwolił mi się narodzić. Spędzając w ośrodku okres świąt Wielkiej Nocy, z dala od najbliższych bardzo zbliżyłem się do Jezusa i zacząłem dogłębniej przyglądać się swojemu życiu.

           W tym to okresie przyjąłem Jezusa za Pana mojego życia i zostałem uwolniony od mojego zniewolenia, bo w miejsce uzależnienia wszedł Jezus i wypełnił całkowicie moją bezsilność. Zacząłem nowe życie idąc całkowicie pod prąd swoich przyzwyczajeń i obyczajów. Gdy wróciłem do swojego otoczenia, do rodziny, pracy to wyznałem, że chcę prowadzić nowe, trzeźwe życie i mówiłem wprost, że wybieram drogę opartą na wzajemnym wspieraniu się ludzi, którzy zawierzyli swoje życie Jezusowi i byłem dumny, że mogę wspólnie z nimi poznawać Ewangelię i nią kierować się w życiu codziennym.

           Na początku sytuacja nie była łatwa, ponieważ moje wielkie zafascynowanie Jezusem powodowało to, że byłem zbyt niecierpliwy i często unosiłem się emocjonalnie chcąc moim najbliższym, którzy nie mogli uwierzyć w moje trwałe nawrócenie przekazać całą wspaniałość nowego życia z Jezusem. Stopniowo jednak sytuacja się normowała. Postanowiłem dalej poznawać Boga, co umożliwiło mi uczestnictwo w kursie „Nowe Życie z Bogiem”, a potem pozostanie w Szkole Nowej Ewangelizacji Św. Bogurodzicy ze Skoczowa, w której jestem uczniem Jezusa i pragnę nie tylko Go ciągle poznawać, ale również naśladować i trwać z Nim jako dziecko Boże. Czuję wielką radość, że mogę dzielić się z wami tym jak Duch Święty mnie prowadzi, tym, że moja rodzina uwierzyła mi i na nowo mnie zaakceptowała. Odzyskałem spokój, rodzinę i co jest piękne nawet ją powiększyłem, bo Bóg sprawia, że wszyscy w Jezusie Chrystusie to moi braci i siostry. Chwała Panu!

do góry

Pan Bóg uzdrowił relacje z moim ojcem - Basia

           Chciałam się z wami podzielić tym, jak Pan Jezus działa w moim życiu, a szczególnie tym, jak uzdrowił moją relację z moim tatą.

           Do 18 roku życia wychowywałam się w rodzinie zastępczej i z moim tatą biologicznym nigdy nie miałam kontaktu. Poznałam go dopiero jak miałam 18 lat i nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo brak ojca wpłynie na moje życie późniejsze i jak bardzo mnie to boli.

           Pan Jezus pokazał mi, jak ważna jest dla mnie prawidłowa relacja z ojcem i jak trudno mi bez tego ułożyć sobie życie. Proces uzdrawiania trwał trzy lata. Pan Jezus nie od razu mnie uzdrowił, On działał delikatnie.

           Na początku było to tutaj, na kursie Filipa, kiedy usłyszałam proroctwo: „Dziecko Moje umiłowane, byłem przy tobie, kiedy zabrakło ci miłości matki i ojca. Ja wtedy strzegłem cię i byłem przy tobie. Już cię nigdy nie opuszczę”. Pamiętam, że to były pierwsze słowa, które uświadomiły mi brak rodziców, to że ich nie mam i że Pan Jezus jest ze mną i troszczy się o mnie.

           Następnym etapem był kurs modlitwy wstawienniczej. Miałam wtedy prowadzić modlitwę i kiedy modliłam się nad kimś modlitwą o uzdrowienie wspomnień, dochodząc do etapu dzieciństwa nie byłam w stanie przejść do następnego etapu. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. W pewnym momencie ta osoba, która była obok mnie zaczęła prowadzić tę modlitwę dalej. Ja nie mogłam się uspokoić, tak bardzo poczułam brak ojca w moim życiu.

           Kolejnym etapem był kurs Jana dwa lata temu. Napisałam wtedy list do mojego taty, w którym prosiłam go o przebaczenie i pisałam, że ja też mu wybaczałam to, że mną się nie zajmował. W ogóle relacje do ojca przekładałam na relacje do Pana Boga, czyli jeżeli mój tata zostawił mnie w domu dziecka to uważałam, że Pan Bóg też mną się nie zajmuje, że On mnie opuścił, i że jest gdzieś daleko.

           W tym roku byłam już w Gdańsku. Było to przed świętami Bożego Narodzenia, kiedy miałam jechać na ewangelizację, głosić Jezusa na Ukrainę. Pewna siostra powiedziała mi wtedy: „Basia, chcesz jechać ewangelizować, mówić o Panu Jezusie, a przecież powinnaś być raczej z rodziną” Zaczęłam się nad tym zastanawiać i pomyślałam, że rzeczywiście, jeżeli mam głosić Pana Jezusa ludziom, to moje relacje z rodzicami powinny być w porządku. Nie mogę mówić, że Pan Jezus kocha drugiego człowieka, jeżeli moja relacja z tatą nie jest w porządku. Zaczęłam się modlić i prosić o światło. Rzeczywiście poczułam pokój w sercu, poczułam, że Pan Jezus chce, żebym się pogodziła z moim tatą.

           Postanowiłam, że pojadę do taty. Kiedy jechałam to miałam pewność tego, że Pan Bóg mnie wysłucha. Zresztą miałam wtedy takie potwierdzenie, że ten mój list, który napisałam na kursie „Jan” nie zostanie bez odpowiedzi. Tak się też stało. Przed wyjazdem powiedziałam sobie, że nie będę do niego dzwonić, nie będę  mu nic mówić, wsiadłam w pociąg i pojechałam. Pamiętam, że wyszłam z autobusu i mój tata szedł naprzeciw mnie. Wyobraźcie sobie, że to było niesamowite wrażenie. Pierwszą rzecz jaką właśnie powiedział to było to, że dostał mój list i pierwszy raz po 25 latach (mam 25 lat) pocałował mnie. To było dla mnie największym pojednaniem, właśnie to że nie tylko chciał się ze mną pojednać listownie, ale też fizycznie.

          Chciałam wam dzisiaj powiedzieć, jak ważne jest, żebyśmy żyli ze sobą w przyjaźni. Zrozumiałam, że Pan Bóg kocha mojego tatę, i że każdy popełnia w życiu jakieś błędy. Nieraz nie rozumiem działania Pana Boga w moim życiu, ale wierzę, że ma dla mojego życia wspaniały plan i to pogodzenie z moim tatą było dla mnie naprawdę wielkim wydarzeniem. Za to właśnie chciałam Panu Bogu podziękować, że dał mi ojca i teraz dziękuję mu za to, że jest tata w moim życiu, i że go kocham. Chwała Panu!

do góry

Poddałam się woli Boga - Ania

          Nigdy tak naprawdę nie umiałam pogodzić się z tym, że byłam sama. Z zazdrością patrzyłam na koleżanki, które miały chłopaków, na studiach mężów, a ja ciągle byłam sama. Nieraz zadawałam sobie pytanie: co ze mną jest nie tak? Bywały chwile, kiedy samotność tak bardzo nie dokuczała ale były też i takie, gdy wypłakiwałam swe żale przed Bogiem. Był też i taki czas, że to Jego obwiniałam za taki stan rzeczy.

          Rok temu wyjechałam do Kielc na kurs Pawła. Tam zrozumiałam kilka rzeczy. Po pierwsze, że niekoniecznie wolą Pana jest to, bym została mężatką. Po drugie, że nie chciałam oddać Jezusowi tej części mojego życia (związanej z powołaniem), bo  panicznie bałam się, że On mnie pośle do zakonu, a ja miałam tak silne pragnienie założenia rodziny.

          W Kielcach urzekło mnie życie tamtejszej wspólnoty. Przyszły myśli, iż takie powołanie nie byłoby żadnym złem. W końcu  zdecydowałam się powierzyć Jezusowi całkowicie moje życie i Jemu zaufać. Zaczęłam się też modlić o rozeznanie powołania.

          Bóg nie kazał mi długo czekać, otrzymałam słowa: „Lecz na początku stworzenia Bóg uczynił ich mężczyzną i kobietą. Dlatego opuści człowiek ojca swego i swoją matkę a połączy się z żoną i będą oboje jednym ciałem, tak, że już nie są więcej dwojgiem, lecz jednym człowiekiem. Co więc Bóg połączył niech człowiek nie rozdziela”

          A potem kolejne: „Tyś stworzył Adama i stworzyłeś dla niego pomocną ostoję Ewę, jego żonę i z obojga powstał rodzaj ludzki i Ty rzekłeś: Nie jest dobrze być człowiekowi samemu uczyńmy mu pomoc podobną do niego. A teraz nie dla rozpusty, biorę tę siostrę moją za żonę, ale dla prawdziwego związku okaż jej i mnie miłosierdzie i pozwól razem dożyć starości”.(Tb 8,6-7)

         Wyjeżdżając z Kielc byłam pewna, że Bóg poprowadzi me życie według swojej woli i będzie to dla mnie najlepsza droga.

         Zaraz po przyjeździe Kubuś zorganizował wycieczkę wspólnotową. Na przystanku spotkaliśmy się tylko we dwójkę. Poszliśmy w góry. Gdy wróciłam, podczas modlitwy wieczornej, przyszły mi takie słowa – to jest twoja druga połówka. Chociaż wydawało mi się to nierealne, zaufałam Panu. Dostałam dużo pokrzepiających słów zwłaszcza o zaufaniu i o tym, bym się nie bała. Modliłam się w tym czasie intensywnie, lecz po raz pierwszy w życiu nie o to, czego ja chcę, ale o wypełnienie woli Bożej.

         Dziś jestem z Kubusiem. Okazało się, że pragnienia Boga były takie same jak moje, tylko On czekał, aż Mu zaufam.

         Zawsze wydawało mi się że miłość to cudowne, uskrzydlające uczucie to stan, w którym nie ma żadnych problemów, jest bajecznie i kolorowo. A tu rzeczywistość okazała się inna. Bo dopiero teraz wyszły na jaw wszystkie moje wady, z którymi trzeba walczyć, okazało się że miłość to niezły wysiłek, morze wyrzeczeń, kompromisów. Na dodatek przeszliśmy oboje takie próby, o których się wielu ludziom nie śniło. Mamy za sobą bardzo trudne doświadczenia, ale mogę powiedzieć jedno – gdybyśmy nie budowali na Bogu, nie ufali Jego słowom i Miłości nie bylibyśmy dzisiaj razem. Patrząc z perspektywy czasu jestem wdzięczna Bogu za wszystkie trudy z jakimi musieliśmy się zmagać, bo to nas zbliżyło do Niego i do siebie. Bóg jest u nas na pierwszym miejscu, wszystkie problemy rozwiązujemy z Nim. Otrzymaliśmy łaskę wspólnej modlitwy, często uczestniczymy razem we mszy św. – jest to dla mnie ogromne błogosławieństwo.

         Kubuś jest  najcenniejszym darem, jaki mogłam otrzymać tu na ziemi, największym szczęściem. To dzięki niemu uczę się miłości. Jestem pewna, że to on jest moją drugą połówką i że z nim chcę dzielić życie. I za nic na świecie,  mimo, że było ciężko, nie zamieniłabym tego, co razem przeżyliśmy, bo Bóg wie co robi – zawsze. Tylko nam czasem trudno się z tym, w danej chwili, pogodzić. 

do góry

Uzdrowienie - Ala

          Za to że mogę tu stanąć przed wami i powiedzieć świadectwo, że jestem uzdrowiona, dziękuję Panu Bogu, Matce Najświętszej, wszystkim moim orędownikom w niebie i tym, którzy byli ze mną w tym czasie tu na ziemi. Przede wszystkim mojej rodzinie, mojej córce, która niosła ze mną codziennie ten krzyż, małej wspólnocie razem z księdzem Piotrem, którzy prowadzili nade mną modlitwy wstawiennicze, Krysi, która tak dużo czasu mi poświęciła, Ewie, Marysi, Reni, Zuli, Ali, wszystkim tym, którzy wstawiali się za mną u Pana.

          Sama nie dałabym rady, absolutnie, był to dla mnie najcięższy okres w moim życiu. Z  medycznego punktu widzenia złożyło się na to: choroba nowotworowa, zatrucie chemią, zatrucie produktami przemiany materii po naświetlaniu i inne. W każdym razie to był stan fizyczny, i on był trudny, czułam się bardzo źle, ale nie będę o tym mówić.

          Najcięższe dla mnie było samopoczucie psychiczne i duchowe. Było to coś takiego, jakbym wpadła w bardzo głęboką, ciemną dolinę, z której sama absolutnie nie potrafiłam wyjść. Nie miałam wtedy żadnych uczuć, nie mogłam płakać, nie mogłam się śmiać. Wszystko zapomniałam. Zapomniałam jak się gotuje, bałam się wyjść do sklepu, bałam się wyjść do ogrodu, bałam się rozmawiać przez telefon, nie mogłam podjąć żadnej decyzji. Trwało to siedem miesięcy. Właściwie przez cały ten okres byłam bardzo trudna dla otoczenia, chociaż mnie samej też było z tym bardzo ciężko. Nie poznawałam siebie, to nie byłam ja. Najlepiej się czułam, kiedy spałam. Brałam sobie jakiś środek nasenny i szłam spać. Lubiłam spać godzinami, najbardziej lubiłam jak był deszcz, bo mogłam zasłonić story i w ogóle nie wstawać. Kiedy się obudziłam, to nieraz modliłam się 2, 3 godziny: „Panie Boże, pozwól mi wstać, pozwól mi zrobić śniadanie, pozwól mi w ogóle coś zrobić”.

          Właściwie jedynym uczuciem, który miałam to był lęk, ogromny lęk. Ten lęk zaczął się już, kiedy byłam w szpitalu po operacji.  Potem byłam na naświetlaniu w Instytucie Onkologii i tam spotkałam się z bardzo trudnymi przypadkami, bardzo ciężkimi stanami ludzi chorych i z ogromną bezsilnością lekarzy. Przed rokiem, kiedy rozpoczęła się moja choroba, mówiłam świadectwo, a w nim o tym, że z nadzieją wchodzę w leczenie, mówiłam też, że udaje mi się pocieszać innych chorych ludzi, których spotykałam, że potrafię im powiedzieć coś podnoszącego na duchu. Wtedy nic nie potrafiłam, bo miałam tyko ogromny lęk. Nie potrafiłam się modlić, trzymałam tylko różaniec w ręce, bo tu ktoś mówił, że trzeba trzymać różaniec w ręce, żeby się nie odrywać od Boga. Przychodziły mi nawet takie myśli, że skoro nie mam nadziei, nie mam miłości to ja się oderwałam od Boga. Wtedy wołałam: „Trzymaj mnie, trzymaj, bo ja nie mam siły, ja się od Ciebie odrywam, Ty mnie trzymaj”. I trzymał mnie, tylko ja tego nie czułam, czułam się kompletnie opuszczona, całkowicie samotna, czułam się wszystkiemu winna. Zło wykorzystuje słabość człowieka, czułam, że wszystko mi grozi, zagrażał mi każdy element życia.

          Nie mogłam także czytać, co kiedyś bardzo lubiłam, ale starałam się przynajmniej przez chwilę czytać i podczas jednej z takich prób wpadła mi w ręce kartka z proroctwem, którą dostałam na jednym ze spotkań: „Przybliż się do krzyża, adoruj mój krzyż, abyś mógł zrozumieć miłość ofiarną. Adoruj mój krzyż, proszę Cię, a nauczysz się ofiarowywać siebie innym i służyć im”. Ja tego wtedy zupełnie nie rozumiałam. Również biblia stale otwierała mi się na takim tekście: „Z całego serca Bogu zaufaj, nie polegaj na swoim rozsądku, myśl o Nim na każdej drodze, a On twe ścieżki wyrówna”. (Prz 3, 5-6). Do torebki do szpitala wzięłam sobie tak na chybił trafił stos naszych „źródełek” i one były mi najbardziej bliskie. Żadna książka, żadne inne słowo nie było mi takie bliskie, jak te „źródełka”. Były tam takie słowa: „Przybliż się do Mnie, do źródła miłości, weź to co potrzebujesz, Jestem blisko ciebie, pomimo, że doświadczasz cierpienia i grzeszności”.

         W tym trudnym czasie przypominały mi się wszystkie moje grzechy, od dzieciństwa. Wydawało mi się, że nigdy nie zrobiłam nic dobrego, wszystko robiłam źle. Uważałam się za niegodną miłości Boga, niegodną wstąpienia do kościoła. Pamiętam, że bałam się, kiedy przychodziła sobota, że oni znów w Niedzielę będą mnie ciągnąć do kościoła, a ja nie chcę, jestem niegodna być w kościele, znowu będą mnie popychać, żebym szła do Komunii, a ja nie chcę obrażać Boga. Potem znowu wpadły mi w ręce takie słowa: „Dziecko moje, Jestem twoim uzdrowieniem, przystępuj do mojego stołu, jak najczęściej, spożywaj Moje Ciało, Ja cię będę uzdrawiał. Nie lękaj się niczego”. I tak samo, jak zmusili mnie do zażywania lekarstw (bo nie chciałam ich używać), tak zaczęłam przychodzić do Jezusa, do komunii, jak po lekarstwo będąc zupełnie pustą, bez żadnego uczucia.

          Nie chciałam też przyjść tu do was, na nasze spotkania. Kiedy wróciłam ze szpitala, Viola przyciągnęła mnie tu w kwietniu siłą i wtedy zapłakałam po raz pierwszy, kiedy dziewczyny z mojej małej grupy modliły się za mnie koronką. Jak już raz się otworzyłam to potem mogłam już czasem zapłakać. To było pierwsze uczucie, które było mi bardzo potrzebne.

          Potem zaczęły przychodzić następne uczucia i Pan Bóg dotykał mnie podczas kolejnych mszy z modlitwą o uzdrowienie. Tę  mszę, na której był mówiony kerygmat przepłakałam całą i wreszcie poczułam, że On jest ze mną, ja Go tylko nie widzę, bo jestem taka otumaniona. Później na następnej mszy najpierw przeczytałam, że nie ma takiej sytuacji, z której bym cię nie wyprowadził i potem ksiądz powiedział – nie ma takiej sytuacji, z której by cię Pan Bóg nie wyprowadził. Na kolejnej mszy, na której ksiądz odmawiał egzorcyzm, stopniał lód mojego serca i zaczęłam z powrotem cieszyć się, zaczęłam się śmiać, zaczęłam kochać, zaczęłam tęsknić, zaczęłam prawidłowo widzieć realny świat, choć jeszcze nie było wszystko idealne. Właściwie najbardziej wyraźny postęp zaczął się od 25 maja, kiedy ksiądz raz z małą wspólnotą byli u nas i odmówili nade mną modlitwę wstawienniczą. Był to wtedy deszczowy dzień aż nagle słońce przedarło się przez chmury i oświetliło nas, jakby to był znak od Boga. Od tej pory w ciągu kilku dni wróciłam do całkowitej równowagi.

         Nieraz myślałam czego Pan Bóg chce mnie nauczyć dając mi właśnie takie cierpienie i chyba zrozumiałam. Chodziło o to, żeby umieć cieszyć się codziennością. My żyjemy w codzienności i to wszystko wydaje się nam naturalne, to, co otrzymaliśmy i co mamy, ale jak to nam zostanie zabrane, to wtedy wyraźnie widzimy jakim szczęściem jest to, co posiadamy. Ja cieszę się teraz z każdej chwili. Budzę się wcześnie rano, żeby dłużej żyć, cieszę się, że mogę oglądać wschód słońca, że mogę wstać, że mogę się ubrać, że mogę zrobić śniadanie, że mogę iść do sklepu. Cieszę się, że mogę rozmawiać z ludźmi, że mogę telefonować, że mogę podejmować decyzję, gotować obiad, że mogę oglądać gwiazdy. Cieszę się z każdego dnia, jestem pełna radości i życzę wam tego. Chwała Panu!

do góry

Uwolnienie - Anika

         W moim życiu zawsze był obecny Bóg, chociaż ja nie zawsze chciałam być blisko niego.Kiedyś nie miałam hierarchii wartości, a moja rzekoma religijność sprowadzała się jedynie do mszy niedzielnej, w której tak naprawdę nie uczestniczyłam, a mój pacierz wieczorny klepałam w pośpiechu i bez poszanowania. Na tym właśnie moja relacja z Bogiem się kończyła.

         Ponad pięć lat temu wzięłam udział w spotkaniu, gdzie bioenergoterapeuta przekazywał mi swoją energiĘ. Wtedy jeszcze nie byłam świadoma konsekwencji tych spotkań. Pamiętam, że od tamtej pory wszystko się zmieniło: tuż po seansie spałam dwa dni i nie mogłam dojść do siebie, odczuwałam lęk, ale nie był to zwykły lęk, ten mnie paraliżował, bo chociaż niczego nie widziałam, to wyraźnie czułam tego obecność. Pojawiły się liczne niepowodzenia, poczucie bezsensu życia, silne bóle brzucha, potem choroba, która zadawała mi ogromne cierpienie. Lekarz przepisywał mi nieustannie leki, po czym ona ustępowała na zaledwie kilka dni i zaraz wracała. Chodziłam od jednego specjalisty do drugiego, aż w końcu trafiłam do szpitala, gdzie badało mnie wielu lekarzy, oni też tego nie rozumieli. Pomyśleli, że może moja choroba ma podłoże psychiczne, więc posłali mnie do psychologa. Gdy psycholog stwierdził, że nie mam żadnych zaburzeń, wypisano mnie do domu i pozostawiono samej sobie. W ten sposób demon chciał pozbawić mnie jakiejkolwiek nadziei i sensu życia.

        Nikt tego nie rozumiał, ale po jakimś czasie - rok, a może półtorej - choroba ustąpiła, a raczej jej zewnętrzne objawy, na podstawie których lekarze ją diagnozowali. Pozostał natomiast potworny ból w tym miejscu, które wcześniej było chorobowo zmienione. Nasilał się on zawsze w czasie modlitwy, przed spowiedzią, albo podczas mszy.

        Ja mimo to chciałam jednak uczestniczyć we mszy świętej i korzystać z sakramentów świętych i Pan udzielił mi takiej łaski, że dał mi siłę do znoszenia tego niesamowitego bólu i mogłam podczas mszy świętej modlić się. Demon jednak zaczął protestować i próbował oddalać mnie od Boga, emocje ciągle mną targały, a on podsycał nienawiść, złość, której ja niestety się poddawałam. Wyjście na msze świętą zawsze było poprzedzone ogromną awanturą, a gdy na niej byłam zadawał mi ogromny ból, dyszałam z wściekłości, było mi słabo, bardzo często miałam problem wystać podczas wyznania wiary, raz o mało nie wyplułam Eucharystii.

        W nocy zaczęło się wybudzanie o trzeciej rano (godzina demonów), duszenie, przygniatanie, koszmary, słyszałam kroki, trzaskanie, przesuwanie mebli, przesuwał przedmioty w pomieszczeniu gdzie byłam. Czułam jego ogromną wściekłość, moje serce było nią przepełnione, nieraz w takim stanie dysząc ze wściekłości mijały godziny, a dla mnie była to wieczność.

UWIERZCIE MI, ŻE GDY TO SIĘ DZIAŁO BYŁAM PRZERAŻONA, BO TO NIE BYŁO LUDZKIE UCZUCIE, ZADAWAŁO MI OGROMNY BÓL I PROSTOWAŁO MOJE CIAŁO, CAŁA BYŁAM TYM PRZESIĄKNIĘTA, A MYŚL O TRWANIU W NIEJ W WIECZNOŚCI BYŁA NAJGORSZYM HORROREM JAKIEGO DOZNAŁAM W ŻYCIU!!!!!!!

        Próbowałam się modlić, ale moja wola była bardzo słaba, a ja byłam wykończona fizycznie przez brak snu i psychicznie przez wizje i dręczenia nocne.

        W tamtym czasie mój mąż natrafił na książkę  – WYZNANIA EGZORCYSTY i zaczął analizować to wszystko, co się ze mną działo w ostatnim czasie. Dowiedział się, że w Skoczowie ks. Piotr Kocur jest egzorcystą i zadzwonił do niego. Opowiedział mu wszystko, a ten powiedział byśmy przyjechali zaraz na drugi dzień rano. Po wstępnych rozmowach i modlitwie były egzorcyzmy. W tym czasie byłam w ciąży, ale gdy wraz z mężem staraliśmy się o dziecko od razu oddawaliśmy go Panu i Pan w tym czasie bardzo chronił mnie i dzieciątko, które nosiłam w sobie. Obdarował mnie też radością macierzyństwa, bo demon zabrał mi całą radość życia. Mąż zabrał mnie także do Częstochowy i tam oddałam dzieciątko również Panience Przenajświętszej i poprosiłam o ochronę dla mnie i mojej rodziny (DEMONY PANICZNIE BOJĄ SIĘ MARYI).

       Przez ten cały czas oprócz egzorcyzmów jeździłam na odbywające się w Skoczowie msze charyzmatyczne z modlitwą o uzdrowienie. Po jednej z nich, gdy zbliżał się moment uwolnienia, demon otrzymał rozkaz, aby się ujawnić i ja go wtedy zobaczyłam w środku nocy we śnie, byłam sparaliżowana ze strachu i nie mogłam nawet krzyczeć.

       Po krótkim czasie PAN podczas kolejnych egzorcyzmów uwolnił mnie i wtedy powiedział do mnie - nie oglądaj się wstecz, tylko chodź za mną.

       Czasem jednak tak bywa – jest o tym napisane w Ewangelii – że gdy jeden demon wyjdzie na jego miejsce przyjdzie siedem gorszych od niego. Okazało się, że mnie także demon spróbował ponownie zaatakować (może nie aż tak licznie, ale jednak) i kiedy urodziłam Michałka zamiast radości pojawiła się depresja, koszmary nocne. Zamiast miłości był obowiązek i mechaniczne wykonywanie czynności. Wtedy Pan po raz kolejny przytulił mnie do siebie, zaczął uzdrawiać miłość do dzieciątka, które ofiarował mnie i mojemu mężowi na wychowanie. Pan Jezus, pomimo tego wszystkiego, co działo się ze mną w ciąży, ochronił to dzieciątko, ponieważ Michałek urodził się zdrowy i jest radosnym maleństwem.

       Dzisiaj mogę wam powiedzieć, że otrzymałam Nowe Życie. Pan ukazał mi najpierw swoją nieograniczoną miłość do mnie, pokazał mi moją grzeszność i zaczął uleczać zranienia. Wiem, że jestem na początku drogi, którą mi Pan wyznaczył i pomimo wielu trudności jestem szczęśliwa, bo wiem, że w Panu Naszym mogę wszystko.

       Proszę więc teraz was wszystkich tu zgromadzonych, oddajcie swoje życie dzisiaj Jezusowi, nie jutro ani za nie za rok, tylko teraz.  On ma dla was lepszy plan, zawsze o was się troszczy, więc nie ma dla Niego takiej sytuacji, która nie miałaby wyjścia. Jeśli stoisz na rozdrożu to zatrzymaj się i oddaj się Chrystusowi, bo on już Cię zbawił i pomoże Ci nieść Twój krzyż, tylko pozwól mu na to.

 CHWAŁA PANU ZA TO NOWE ŻYCIE KTÓRE MI OFIAROWAŁ

do góry

Spotkanie z chirurgiem nie było potrzebne - Karol

       W poniedziałek byłem na spotkaniu z kursu „Alfa”. Byliśmy przed wyjazdem weekendowym i ja bardzo chciałem tam pojechać, ale niestety nie mogłem się zapisać na ten wyjazd, bo nie miałem jeszcze ustalonego terminu operacji przepukliny. Koledzy, z którymi siedziałem przy stoliku powiedzieli, że jeśli Bożą wolą jest, żebym tam był, to będę i mam się o to modlić.

       W czwartek miałem spotkanie z chirurgiem, który miał mi wyznaczyć termin operacji. Zbadał mnie i powiedział, że tu nie ma żadnej przepukliny. Gdy zobaczył zdziwione twarze, moje i córki oraz opinie wcześniejszych specjalistów kazał mi przyjść na badanie za trzy miesiące i profilaktycznie nosić pas.

       Zastanawialiśmy się, co się stało. Wcześniej badający mnie specjaliści nie mieli cienia wątpliwości, po prostu cud! Jestem obecnie po tej kontroli i wszystko jest w porządku, a wspomniany wyjazd był także bardzo błogosławionym czasem.

       Chwała Panu za wszystkie te cuda w moim życiu. Nadal nie jestem idealny, ale mam relację z Panem, a On ma moc mnie zmienić. To wszystko jednak nie wydarzyłoby się, gdyby ktoś nie powiedział mi o tej mszy i nie modlił się za mnie. Mówcie innym o tym, jaką Pan ma moc uwalniania i zmieniania życia i módlcie się o swoich bliskich. Niech Bogu będzie chwała. (Karol 6.06.2011)

do góry

ŚWIADECTWA Z ZESŁANIA DUCHA ŚWIĘTEGO 2011

 DOROTA

Na ostatnim czuwaniu na zesłanie Ducha Świętego doświadczyłam dotknięcia Ducha Świętego.

         Przez kilka miesięcy miałam bóle kręgosłupa i byłam przygarbiona, zmęczona wszystkim i nie radziłam sobie z niczym. Nie mogłam być na czuwaniu od początku, ale w końcu jakoś udało mi się dziecko nakarmić i zdążyłam na Mszę Świętą. Kiedy usłyszałam słowo, które mówiło, jak prorokowali nad wyschniętymi kościami to doszłam do wniosku, że miałam tu jednak być i moje wyschnięte kości na pewno doświadczą Boga. Po zakończeniu mszy poczułam intensywne ciepło właśnie w tym miejscu, gdzie byłam najbardziej zgarbiona i pochylona. To ciepło czułam, aż do tego stopni, że potem, gdy jechaliśmy samochodem, nie mogłam się zgarbić tak, jak zawsze. Musiałam się trzymać prosto, bo tak mnie tak grzało. Chwała Panu!

RENIA

        Podczas wylania Ducha Świętego widziałam te wszystkie osoby, które padają przez dotyk Ducha Świętego. Czekałam na ten moment, kiedy ja podejdę tak może nawet trochę z ciekawości, ale pomyślałam sobie, że muszę się poddać Duchowi Świętemu. Nie będę się wzbraniać, nie będę prosić Ducha Świętego, mówić Mu, jakimi darami chcę służyć, co chcę, ale całkowicie oddałam Mu siebie i powiedziałam - rób Duchu Święty, co chcesz, niech się dzieje Twoja wola.

        Gdy poczułam dotyk Ducha Świętego trudno mi to opisać, co się stało, bo to było takie niesamowicie piękne doświadczenie. Później, kiedy ksiądz przed komunią podniósł Pana Jezusa i mówił „Oto Baranek Boży”, to również doświadczyłam czegoś tak niezwykłego, że jeszcze nigdy dotąd czegoś takiego nie przeżyłam. Poczułam bardzo wielką tęsknotę za Jezusem. Była ona tak mocna, że aż jęknęłam.

         Bardzo dziękuję Panu za te niezwykłe doświadczenia. Chwała Panu!

TERESA

         Ja chciałam podzielić się swoim doświadczeniem z zesłania Ducha Świętego. W tym dniu miałam bardzo dużo pracy. Byłam tak bardzo zmęczona i zabiegana cały dzień, że pomyślałam sobie chyba kolejny rok przejdzie bez jakiegoś szczególnego dotknięcia Ducha Świętego.

         Kiedy przyszłam byłam bardzo nerwowa i niespokojna. Prosiłam więc Ducha Świętego, żeby mnie wyciszył i uspokoił. W czasie wylania Ducha Świętego poczułam niesamowity dotyk miłości, pokoju, było to dla mnie jakby przedsmakiem Nieba. Chciałam tak pozostać, w tym stanie i usłyszałam słowa: „Napełniłem was swoją miłością, nie zatrzymujcie jej da siebie”. Chwała Panu!

RENATA

        Z piątku na sobotę przed Zesłaniem Ducha Świętego obudziłam się w nocy i przypomniały mi się słowa z Pisma Świętego: „Bóg z tymi, którzy Go miłują współdziała we wszystkim dla ich dobra". Pomyślałam, że wiem o tym, bo nieraz tego doświadczyłam. Jednak od rana miałam przynaglenie, żeby rozważać słowa w odniesieniu do Zesłania Ducha Świętego.

        I tak się zastanawiałam, co ma być dobrego dla mnie, jeśli mam nie iść na to czuwanie, bo nie miałam z kim zostawić dziecka. Jednak Pan tak to wszystko poukładał, że w sobotę okazało się, że wszystkie plany mojej córki legły w gruzach i zdecydowała, że zostanie z małym. Wtedy ja zaczęłam się obawiać, że nie powinnam ich zostawiać, bo mały budzi się w nocy i ona nie da sobie z nim rady. W końcu jednak zrozumiałam, że powinnam zaufać Panu Bogu i pójść na to czuwanie. Tak też zrobiłam i rzeczywiście wszystko było w porządku, mały spał dobrze i się nie budził. Na pewno to, że mogłam tu być, to było wielkie dobro, ale wierzę, że to największe otrzymaliśmy przez namaszczenie i wylanie Ducha Świętego.

        Przyszłam na czuwanie w momencie, gdy Danka rozdawała Słowo i otrzymałam kolejną obietnicę od Pana, która już się wypełnia, bo Duch Święty pokazuje mi prawdę o mnie, a dzięki temu widzę dobroć i miłość Boga i Jego cierpliwość wobec mnie. Chwała Panu!

do góry

Dla Pana Boga każdy człowiek jest ważny - Dorota

        Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Chciałam powiedzieć, że od kilku miesięcy, a nawet od kilkunastu modlimy się za naszą córkę, ponieważ ma atopowe zapalenie skóry i wiele alergii, bardzo dużo.

        Nie dawaliśmy sobie z tym rady, byliśmy u wielu lekarzy. Żadne lekarstwa nam nie pomagały. Teściowa często zanosiła intencje o uzdrowienie Gabrysi, ale nie było poprawy, czasem było nawet gorzej, więc też nasza, moja i męża wiara była wypróbowywana.

      Wierzyliśmy, że Pan Bóg to przemieni i teraz widzę, że Pan Bóg nie tylko chce uzdrowić Gabrysię, ale też całą naszą rodzinę, od korzeni, bo od kiedy zaczęliśmy się tak intensywnie modlić za nią o uzdrowienie, to przyszła nam taka świadomość, że uzdrowienia wymagają też rodzinne problemy pokoleniowe - różne grzechy, pokoleniowe i nasze grzechy i właśnie Pan Bóg nam to uświadomił.

       Od 20 dni, może więcej, są odprawiane msze o uzdrowienie naszych rodzin, a od tygodnia Gabrysia może jeść marchewkę, co było wcześniej niemożliwe, bo dostawała silnych bólów brzucha, była cała w wysypce, miała rany, sączyła się jej surowica, a teraz może jeść marchewkę, rosół i kilka jeszcze innych produktów. Jest już piękna i coraz mniej ma wysypek i innych problemów. Wierzę, że Pan Bóg uzdrawia nie tylko ją, ale też całą naszą rodzinę. Chwała Panu!

do góry

Chciałam powiedzieć, co daje wiara

       Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Chciałam powiedzieć, co daje wiara, bo wcześniej nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.

       Staraliśmy się z mężem cztery lata o dzieci. Niestety z mizernym skutkiem. Zaczęłam zastanawiać się, czym zawiniłam. Kiedy poszłam na badania okazało się, że mam tętniaka i nie możemy mieć dzieci, bo jest to bardzo poważne, grozi to jednocześnie śmiercią dziecka i matki.

       Kiedy zdałam sobie z tego sprawę i poczułam się bardzo niepotrzebna. Zaczęłam przepraszać Pana Boga za wszystkie swoje grzechy. Mój drogi małżonek zachęcił mnie do przyjęcia szkaplerza, co zrobiłam. Zawierzyliśmy Matce Boskiej, Bożemu Miłosierdziu i chciałam powiedzieć, że od trzech lat, odkąd wiem, że mam tego tętniaka noszę szkaplerz. Obecnie jestem już po drugim zabiegu i w lutym będę wiedzieć, czy już na pewno będę mogła starać się o dzieci. Wiara jest wielka, zachęcam z całego serca. Chwała Panu!

do góry

 

 

 

 

Liturgia dnia

Polecamy

Licznik odwiedzin

Odsłon artykułów:
334944

Odwiedzający

Odwiedza nas 52 gości oraz 0 użytkowników.

Datki na ubogich

Prowadzimy też działalność charytatywną. Nasze środki finansowe są bardzo ograniczone, dlatego ogromną pomocą, dającą możliwość wspomożenia większej ilości potrzebujących, będzie każde wasze wsparcie. Serdecznie dziękujemy!

Podajemy konto, z którego pieniądze są przeznaczone na pomoc ubogim.

Rzymskokatolicka Parafia p.w. M. B. Różańcowej w Skoczowie
Akcja charytatywna
Bank Spółdzielczy Skoczów

19 8126 0007 0003 5129 2000 0020

Mapa

Kontakt

ul. Harcerska 12
43-430 Skoczów
Polska

E-mail: bogurodzica@ox.pl
Tel.: (33) 857 71 60